Wydarzenia z ostatnich dwóch tygodni związane z nielegalnymi podsłuchami polityków wciąż przykuwają uwagę opinii publicznej. Jest to zainteresowanie wprost proporcjonalne do stopnia dociekliwości i wścibstwa mediów eksploatujących ten temat do granic fizycznej wytrzymałości. Przeciętny obywatel głównie z dziennikarskiego przekazu czerpie informacje o wydarzeniach, ale mnogość komentarzy, wersji, opinii, faktów i domysłów nie przybliża nas wcale do ukształtowania jednoznacznego poglądu na tę sprawę. Wszyscy koncentrują się na treści podsłuchanych i upublicznionych rozmów oraz samych „bohaterach” słynnych nagrań nie zadając sobie trudu postawienia kilku pytań dotyczących prawnych aspektów korzystania z informacji, które zostały zdobyte w nielegalny sposób.
Na podstawie obowiązujących przepisów polskiego prawa wszyscy upubliczniający i korzystający z informacji zdobytych w wyniku nielegalnych podsłuchów popełniają przestępstwo. Jest rzeczą bezsporną, że dokonywanie potajemnych nagrań cudzych rozmów jest w Polsce przestępstwem. Takie samo przestępstwo popełnia również ten, kto uzyskaną w ten sposób informację ujawnia innej osobie powodując, że staje się ona powszechnie dostępna. Mówi o tym wprost(sic) artykuł 267, paragraf 3 i 4 kodeksu karnego, przewidując sankcję za dopuszczenie się takiego czynu w wysokości ograniczenia albo pozbawienia wolności do lat dwóch lub karze grzywny. Kara może wzrosnąć nawet do 5 lat pozbawienia wolności jeśli przestępcza działalność była prowadzona przez zorganizowaną grupę osób. Nie ulega zatem wątpliwości, że zarówno nagrywający rozmowy, jak i publikujący oraz upowszechniający ich treść powinni liczyć się z ewentualnością postawienia przeciwko nim zarzutów. Tak właśnie stanowi polskie prawo, ale jak mogliśmy się wszyscy przekonać obowiązujący stan prawny nie powstrzymał i nie powstrzymuje właściwie nikogo przed ujawnianiem, korzystaniem i upowszechnianiem nielegalnie zdobytych informacji. Ten aspekt sprawy jest jak dotychczas całkowicie pomijany, wpisując się jak domniemywam w funkcjonującą w naszym kraju manierę lekceważenia przepisów, takiego swojskiego, typowo polskiego, lekkiego podejścia do obowiązujących norm, zapisów, kodeksów, regulaminów obserwowanego także w sferze etycznej i moralnej, czego zresztą najlepszym przykładem są podsłuchani funkcjonariusze polskiego państwa.
Jak zatem powinni zachować się dziennikarze tygodnika „Wprost” dysponujący materiałem pochodzącym z przestępczej działalności, z czego z pewnością zdawali sobie sprawę od samego początku? Co powninni zrobić, aby nie narazić się na zarzut działalności niezgodnej z polskim prawem? Czy rozważali w okresie poprzedzającym publikację nagrań inny wariant posłużenia się informacjami, które posiadali? Co skłoniło ich do opublikowania rozmów w takiej właśnie formie i wersji, którą mogliśmy obserwować na przestrzeni ostatnich dwóch tygodni? Jakie argumenty przesądziły ostatecznie, że zdecydowali się na taką, a nie inną strategię działania?
Nie można odmówić obywatelom, a tym bardziej dziennikarzom prawa do ujawniania informacji, które mogą zagrażać bezpieczeństwu państwa lub mogą stanowić zagrożenie dla porządku prawnego albo rodzą uzasadnione podejrzenie, że zostało popełnione przestępstwo. W polskim prawie są przecież przepisy, które nakładają na obywateli taki obowiązek. W sytuacji wystąpienia takich zagrożeń upublicznienie takich informacji, nawet jeśli pochodzą z nielegalnego źródła nie powinno rodzić konsekwencji prawnych. Zdecydowanie ważniejszą okolicznością wydaje się tu szeroko pojęte dobro wspólne, ważny interes publiczny, wolność pozyskiwania i upowszechniania informacji, którą gwarantuje polskim obywatelom Konstytucja RP. W przypadku podsłuchanych ostatnio rozmów można przyjąć za w pełni uzasadnione podejrzenie, że w trakcie tych rozmów zostało naruszone prawo albo ważny interes publiczny. Opinia publiczna miała prawo do zapoznania się z treścią prowadzonych rozmów. Również odpowiednie organy państwa powinny zostać poinformowane o możliwości popełnienia przestępstwa albo wystąpienia zagrożeń dla prawidłowego funkcjonowania państwa. To wydaje się być bezsporne i dobrze się stało, że zostało upublicznione. Jednak szacunek dla polskiego prawa oraz poszanowanie norm właściwych dla demokratycznego państwa powinien skłonić dziennikarzy tygodnika „Wprost” do zachowania odmiennego do zaprezentowanego dotychczas. Redakcja publikując zapisy treści podsłuchanych rozmów powinna wszystkie posiadane materiały przekazać z własnej inicjatywy prokuraturze z zawiadomieniem o możliwości popełnienia przestępstwa. Wypełniając swoją dziennikarską powinność, będąc w zgodzie z normami prawa prasowego i własnym zawodowym sumieniem redaktorzy tygodnika mieli szansę zasłużyć na miano ludzi, dla których interes państwa i publiczne dobro liczy się przede wszystkim. Niestety, okazało się, że ponad wspólny, publiczny cel przedłożyli interes redakcji zakładając, że w atmosferze skandalu, sensacji, awantury przyciągną uwagę czytelników oraz zwiększą swoją popularność i nakład swojego czasopisma. Temu miała służyć przyjęta strategia dozowania informacji, zapowiadania kolejnych nagrań, publikowania niepełnych zapisów rozmów i szopka związana z odmową wydania materiałów przedstawicielom prokuratury. Powyższą tezę potwierdza również podana przez media informacja o zakupie przez właściciela spółki wydającej „Wprost” 235 tysięcy akcji tygodnika, dokonanym w okresie bezpośrednio poprzedzającym publikację podsłuchów. Komentarz wydaje się zbyteczny.
Kupując od złodzieja samochód i wiedząc, że pochodzi z kradzieży popełniam przestępstwo. W świetle prawa jestem paserem korzystając z pochodzącej z kradzieży rzeczy. Redaktorzy tygodnika „Wprost” wchodząc w posiadanie informacji pozyskanych w wyniku popełnienia przestępstwa wykorzystali je do zwiększenia zysków ze sprzedaży swojego czasopisma. Takie są fakty i nie zmieni ich dorabiana na siłę teza, że zrobili to w imię odpowiedzialności za swoje państwo. Bo poczucie wolności w kraju demokratycznym nie może wykraczać poza normy przewidziane w Konstytucji i innych obowiązujących przepisach. Życie w wolnym kraju nie upoważnia do interpretowania tych zapisów tylko i wyłącznie na swoją korzyść. Jeśli chcemy korzystać z wolności powinniśmy kierować się także interesem publicznym. Poczucie wolności nie może oznaczać bezkarności i upoważniać wybranych do zachowań, które przedstawiane jako misyjne, z oczywistych względów takowymi nie są. Warto, aby niektórzy przedstawiciele czwartej władzy częściej o tym pamiętali.
Eligiusz Mich
Przewodniczący Platformy Obywatelskiej RP
Powiatu Ostrowieckiego
Ostrowiec Św. 28.6.2014r.
Napisz komentarz
Komentarze