Tytuł zaczerpnąłem z języka francuskiego, nie tyle w celu inspirowania edukacji, co z powodu jego wytwornej elegancji, jako że jest to mowa obowiązująca na salonach Parlamentu Europejskiego. Po prostu oznacza rozkrawać, dzielić na dwie części, zaś pochodną - à deux można też tłumaczy jako „sam na sam”. Tak jedno jak i drugie znaczenie ma swoją konotację w odniesieniu do złożonej problematyki społecznej dziejącej się tu i teraz, gdy trwa w polskim narodzie publiczna debata o wolności i jej zagrożeniach widzianych z odmiennych perspektyw politycznych. Wszakże wątpliwość budzi przywołane pojecie „debata” bo takiej w praktyce już nie ma. Jej miejsce zastąpiły publiczne wiece inspirujące do odmowy posłuszeństwa wobec konstytucyjnie wybranej władzy. Jak ona wypełnia swój mandat, to już inna sprawa i zapewne będzie on zweryfikowany w najbliższych wyborach. Tym nie mniej pozostaje faktem, że w społeczeństwie dokonał się podział co do oceny sposobu sprawowania władzy. Niecierpliwość owej części z jaką domaga się zmiany władzy ma swoje źródła nie tyle w klarownej alternatywie programowej co w niepohamowanym pragnieniu jej zdobycia. Tymczasem mamy za pasem święta Bożego Narodzenia, a więc czas „godów”, oznaczających wybaczanie przewinień i składanie wzajemnie życzeń wszelakiej pomyślności. Jednak co widać i słychać wcale się na to nie zanosi. Zatem spróbujmy dociec dlaczego tak się dzieje? Żyjący w XIX wieku angielski filozof, politolog i ekonomista John Stuart Mill w dziele „O wolności” przeprowadził dość skomplikowany wywód na temat zjawiska antynomii dotykającej społeczeństwo w warunkach realnej demokracji. Powiada, że niektóre niebezpieczeństwa dla wolności są bardzo podstępne, bo pochodzą z istoty samej demokracji. Jeśli pozwolić się jej rozwijać poza kontrolą, może wyrodzić się do formy tyranii, tak złej jak wszelki inny rodzaj despotyzmu, czyli tyranii większości nad mniejszością. Tu przypomnę, że kiedyś „ćwiczyliśmy” ją pod hasłem „dyktatury proletariatu”. Dalej wyjaśnia, że jednym z podstawowych elementów demokracji jest zagwarantowanie ludziom tolerancji i prawa do zachowywania się tak, jak sobie tego życzą, poprzez rozwijanie własnych potrzeb, różnych od tych uznawanych przez większość. Wszystko to mieści się w haśle „indywidualizm”. Większość może jednak stworzyć taki rodzaj tyranii, który uniemożliwi rozwój zachowań jednostkowych. Tyrania może funkcjonować na dwa sposoby: poprzez nacisk na władzę, aby stanowiła prawa działające przeciwko, nonkonformistom, dysydentom itp. nawet jeśli są oni nieszkodliwi. Drugi to nacisk opinii publicznej, która może być tak silnie przeciwna, że pozbawi odmiennie myślącym ich normalnego partycypowania w życiu publicznym. Jednak opinia publiczna jest notorycznie podatna na robienie błędów. Zwłaszcza z powodu kultywowania dawnych przesądów, podejrzliwości lub swoiście pojmowanej tradycji. Zatem twierdzi Mill opinia publiczna nie powinna być prawem, któremu odmiennie myslący musiałyby się podporządkować, zwłaszcza prawom niepisanym. Niestety zdarza się często, że osoby walczące o demokrację, nie zawsze rozumieją o co walczą, odbijają jedynie poglądy określonej grupy społecznej, z którą się utożsamiają, bez podjęcia jakiejkolwiek próby uzasadnienia ich ważności. Można wtedy walczyć o demokrację ze złych powodów albo bez żadnych z wyjątkiem tego, że przekonania określonej grupy społecznej zdają się być imponujące. Ludzie postępują nieraz nieroztropnie nie dlatego, że ich popędy są silne, lecz dlatego, że ich sumienia są mało wrażliwe. Do tego w polskich warunkach dochodzi specyficzna cecha narodowa, którą Aleksander Bocheński w wydanej w 1947 roku książce p.t. „Dzieje głupoty w Polsce” odwołując się do historii, tak charakteryzuje … „ W ciągu szeregu pokoleń zawsze brał górę frazes, poezja, romantyzm, a przez to szaleństwo i samobójstwo (polityczne W.K.) Polityka leżała w rękach ludzi nie posiadających żadnych danych, informacji, żadnego rozsądku ani daru przewidywania. Rozum traktowaliśmy jako zdradę i zbrodnię a głupotę jako bohaterstwo. Czyżby tu leżał jakiś brak psychiczny narodu polskiego? (…) jest to tylko deformacja wywołana szeregiem konkretnych przyczyn: świadomego lub bezwiednego okłamywania lub mistyfikowania narodu przez historyków”... Myśl tę uzupełnia tezą, że tylko historia, która mówi zupełną i bezwzględną prawdę, może być pożyteczną dla narodu. Szkodliwą i zgubną może być tylko wtedy, jeśli zbytnio pragmatyczny historyk opuści drogę prawdy i zacznie szukać w fantazjach tego, co uważa za „pożyteczne”. Wówczas omyłka może ponieść klęski gorsze niż przegrana bitwa lub utracone terytoria. Dzieje Polski są tego dowodem. Narodowi, który znajduje się w trudnym położeniu geopolitycznym prawda może tylko pomóc, a nic w dziejopisarstwie prócz fałszu, nie może mu zaszkodzić. Waga tej prawdy ujmowanej obiektywnie jest duża, gdy na placu pozostają dwa obozy, gorącego uczucia i zimnej kalkulacji, wtedy starać się już należy jedynie o unikniecie katastrofy. Natomiast waga tej samej prawdy blednie i znika w tych rzadkich chwilach naszych dziejów współczesnych, gdy fala uczuć nie wzbiera ponad groblę rozumu, bo gdy katastrofa jeszcze nie grozi czas zawołać: niech zwłaszcza młodzież myśli jak chce! Ale niech myśli! Jednak aby myślenie zbliżyło się do sądów zobiektywizowanych trzeba czytać wszystko (!) co myśl pokoleń zgromadziła. Od dzieł starożytnych filozofów, poprzez św. Augustyna, Tomasza z Akwinu, Spinozę, Kartezjusza, Immanuela Kanta, Marksa po Alberta Einsteina. Nie wykluczając również Włodzimierza Lenina, którego antologia składająca się bodajże ze trzydziestu pięknie oprawnych tomów była niegdyś ozdobą gabinetów luminarzy czasów PRL-u. Tylko czy je czytali, mam wątpliwości. Bo gdyby je czytano na pewno bardziej byłby zrozumiały mechanizm, dlaczego partia bolszewików, która była w mniejszości zdobyła władzę i przez 80 lat usiłowała zaprowadzić ustrój, który okazał się utopią. Te rzucone na chybił trafił nazwiska są jedynie sygnałem definiującym wszechstronność, na jakiej powinna opierać się wiedza krytyczna. Bo bez poznania sprzecznych nieraz idei trudno jest o samodzielne sądy, zwłaszcza dziś, gdy wkroczyliśmy w erę Internetu. Przy całym szacunku dla jego błyskawicznej technologii dostarczania informacji, jest to wiedza raczej subiektywna przekazywana hasłowo, najczęściej ulegająca tzw. projekcji wstecznej. Oznacza to, że faktografia podawana jest poprzez filtr współczesnego widzenia przeszłości. Na podłożu tym rodzą się subiektywne stereotypy myślowe przyjmowane jako prawdy objawione. Więc nie można wykluczyć, że ów „en deux” jest tego skutkiem. Kończąc warto zacytować zdanie krakowskiego historyka Władysława Konopczyńskiego (1880 -1952) … „Siłą narodu jest zawsze tylko zdolność wspólnego podporządkowania się jego racji stanu, zdolność poświecenia doraźnych interesów dla pozyskania lepszego miejsca w hierarchii międzynarodowej. Siłę taką może dać patriotyzm, ofiarność, duch poświęcenia”… Myśl tę adresuję wszystkim spierającym się mężom polskiej sceny politycznej, zwłaszcza teraz, przed świętami Bożego Narodzenia.
Wojciech Kotasiak
Napisz komentarz
Komentarze