Informacja o bankructwie amerykańskiego miasta Detroit nie zrobiła w Polsce na nikim większego wrażenia. Sprawa uboju rytualnego, nowelizacji budżetu, odwoływania kolejnych wójtów, burmistrzów i prezydentów miast oraz mniejsze i większe polskie problemy, skutecznie przysłoniły spektakularne wydarzenie za oceanem, którego wbrew pozorom nikt w Polsce nie powinien lekceważyć. To oczywiście amerykański problem i nic nam do niego, ale analizując przyczyny tego bankructwa, istnieje wiele analogii, które można odnieść do naszych, polskich realiów.
Detroit było w latach pięćdziesiątych jednym z najbogatszych miast Stanów Zjednoczonych. Tę potęgę zbudowały firmy branży motoryzacyjnej, legendarny koncern Ford, Chrysler czy General Motors. W najlepszych swoich czasach miasto liczyło prawie 2 miliony mieszkańców, oprócz samochodów produkowano tu również samoloty, czołgi i amunicję. Dzięki przemysłowi miasto rozwijało się, było dumą i przykładem dla całego amerykańskiego społeczeństwa. Stało się symbolem amerykańskiej przedsiębiorczości. Bezrobocie było zjawiskiem nieznanym, a poziom płac wyższy niż w innych miastach i stanach USA. Bogacący się mieszkańcy zasilali budżet miasta podatkami, które władze przeznaczały na budowę infrastruktury i zaspokojenie potrzeb swoich obywateli. Wydawało się, że ten wspaniały obraz niczym nie zmąconego kapitalizmu będzie trwał w nieskończoność. Niestety, nic nie trwa wiecznie. Już w połowie lat osiemdziesiątych, japońskie fabryki samochodów zaczęły powstawać w USA jak grzyby po deszczu. Przedmiotem tej ekspansji było także Detroit, które nie sprostało azjatyckiej konkurencji technologicznej i cenowej.
Rozpoczął się powolny upadek amerykańskiego przemysłu motoryzacyjnego, zwieńczony głośnymi bankructwami słynnych koncernów samochodowych, produkujących w większości paliwożerne auta, spalające ponad 20 litrów benzyny na sto kilometrów. Z 200 tysięcy zatrudnionych w Detroit pracowników branży motoryzacyjnej pozostało dzisiaj niespełna 20 tysięcy. Tylko w jednej, nieistniejącej już fabryce Forda pracowało 100 tysięcy osób. Upadek fabryk pociągnął za sobą nieuniknione konsekwencje w innych branżach. Szybko wzrastające bezrobocie, które według oficjalnych danych zwiększyło się od 2000 roku o 165% i wynosi obecnie ponad 20% stało się problemem nierozwiązywalnym dla władz. Miasto zaczęło wyludniać się w zastraszającym tempie i dziś liczy tylko ok. 700 tysięcy mieszkańców. Wpływy do kasy miejskiej dramatycznie spadły, ludzie przestali płacić podatki i opłaty, a miasto spełniać swoje statutowe zadania. Zadłużenie wzrosło do 20 miliardów dolarów i jedynym rozwiązaniem stało się ogłoszenie bankructwa. Sprawą zajmuje się teraz amerykański sąd federalny, a konsekwencje tej upadłości spadną na barki amerykańskich podatników.
Przyjmując odpowiednie proporcje i skalę porównań, problemy z jakimi zetknęło się Detroit były i często nadal są udziałem wielu polskich miast i gmin. Oparte na monokulturze przemysłowej ukształtowanej w czasach PRL, wypisz, wymaluj przechodzą tę samą drogę co to wielkie amerykańskie miasto. W polskich realiach upadek socjalistycznych przemysłowych gigantów był związany ze zmianą gospodarki z centralnie sterowanej na rynkową. Nie zmienia to jednak faktu, że skutki zmian jakie dotknęły te miasta są podobne, a problemy z jakimi muszą się mierzyć władze samorządowe mają wiele wspólnych cech. Żeby daleko nie szukać, los pólnocnych miast województwa świętokrzyskiego, Ostrowca Św., Starachowic czy Skarżyska Kam. jest doskonałą ilustracją trudności przez jakie te miasta muszą przechodzić po upadku przemysłu, który w przeszłości stanowił o ich sile i potencjale rozwojowym. Kikunastotysięczne zatrudnienie w Hucie Ostrowiec skurczyło się dzisiaj do niespełna 2 tysięcy pracowników. Ten sam los spotkał Starachowice, mieście opartym na przemyśle motoryzacyjnym czy Skarżysko funkcjonujące dzięki zakładom zbrojeniowym. W tych miastach również maleje ilość mieszkańców, zmniejszają się przychody z podatków, nawarstwiają się problemy społeczne i cywilizacyjne. Wyjście z tej sytuacji nie jest łatwe, samorządy tych miast, mimo wszystko radzą sobie nie najgorzej, chociaż sytuacja Starachowic, a szczególnie Skarżyska jest bardzo trudna. Najgorsze jednak jest to, że nie ma jednej skutecznej recepty na wyjście z tej trudnej sytuacji, a na pomoc państwa przeżywającego również poważne trudności budżetowe, samorządy mogą liczyć tylko w ograniczonym zakresie.
Choć wiele polskich miast i samorządów jest dzisiaj w podobnej sytuacji co Detroit, to los tej amerykańskiej metropolii im nie grozi. Na upadłość samorządu nie pozwala polskie prawo. W naszym kraju jednostka samorządu terytorialnego nie może zbankrutować. Obowiązujący w Polsce system finansowania samorządów limituje zadłużanie się jednostek samorządu terytorialnego do wysokości 60% przychodów. W razie wystąpienia kryzysowej sytuacji, państwo ma obowiązek wesprzeć zagrożony niewypłacalnością samorząd. Takie rozwiązanie prawne nie gwarantuje jednak samorządom bieżących wpływów do ich budżetów i nie chroni ich przed konsekwencjami wynikającymi z braku środków na zadania, do których są ustawowo zobowiązane. Lawinowo malejące wpływy do kas samorządów z podatków CIT i PIT ograniczają możliwości efektywnej realizacji tych zadań, nie wspominając już o inwestycjach. Sytuację może poprawić jedynie wzrost gospodarczej koniunktury w kraju, co przełoży się na wysokość przychodów do budżetów samorządowych. Oby nastąpiło to jak najszybciej.
Eligiusz Mich
Przewodniczący Platformy Obywatelskiej RP
Powiatu Ostrowieckiego
Ostrowiec Św. 19.07.2013r.
Napisz komentarz
Komentarze