Prawo i Sprawiedliwość może z pełną odpowiedzialnością powiedzieć na pewno jedno: mamy pecha. Już po raz drugi na przestrzeni ostatniego roku niezwykle ważne z punktu widzenia PiS wydarzenie medialne nie przebija się do świadomości wyborców w taki sposób, jaki wymarzyli to sobie działacze partii. Przykładami obrazującymi ten stan rzeczy są dwa fakty, które warto przypomnieć. 11 lutego 2013 roku PiS z wielkim rozgłosem, licząc na medialny efekt zgłosił konstruktywne votum nieufności wobec rządu PO/PSL, proponując na premiera rządu Piotra Glińskiego, namaszczonego osobiście przez samego prezesa Jarosława Kaczyńskiego. Informacja, która miała wstrząsnąć opinią publiczną w Polsce spaliła na panewce zanim jeszcze odpalono lont. W tym samym dniu bowiem, wszystkie środki masowego przekazu w Polsce i na świecie zajęte były informowaniem i komentowaniem abdykacji papieża Benedykta XVI, który właśnie w tym dniu ogłosił światu swoją decyzję. Konstruktywne votum nieufności i cały misterny plan promocji nowego premiera nie miał szans powodzenia. Podobnie stało się 15 lutego 2014 roku, kiedy to na kongresie programowym PiS, w obecności ponad dwóch tysięcy delegatów prezes Kaczyński ogłaszał w płomiennym przemówieniu zbawienne dla narodu polskiego obietnice. O skuteczne przeniesienie nastrojów i zmarginalizowanie przygotowanego z wielką pompą politycznego show postarali się polscy olimpijczycy Kamil Stoch i Zbigniew Bródka, zdobywając złote medale olimpijskie dla naszego kraju. To bezprecedensowe wydarzenie, pierwsze w historii polskich sportów zimowych, skutecznie przyćmiło kongres i efekt jaki miał wywołać.
Nie zamierzam ubolewać i współczuć partii Jarosława Kaczyńskiego z powodu takich niesprzyjających okoliczności w jakich się znaleźli. Ani to moja, ani PiSu wina. Po prostu nie mieli szczęścia i już. Można by również przejść obojętnie obok tego kongresu, nie odnosząc się do zaprezentowanych na nim treści. Niektórzy twierdzą, że cisza nad tym co przedstawiono na kongresie PiS byłaby najlepszym rozwiązaniem. Wstydliwa cisza dodają, bo wypowiedziane tam słowa, ubrane w ponad 160 stronicowy dokument na nic lepszego nie zasługują. Nie wydaje mi się jednak, że brak odniesienia do co bardziej fantastycznych pomysłów tam zaprezentowanych jest dobrym rozwiązaniem. Przemilczanie oczywistych nonsensów i sprzeczności wydaje mi się niewłaściwe, nawet jeśli skutecznie przyćmił je blask olimpijskiego złota.
Jeśli ktoś nie ma lepszych propozycji, to usiłuje zrujnować to co już zbudowano. Rewolucja rodzi się w głowach ludzi, którzy prawdziwą swoją szansę aby zaistnieć, widzą w burzeniu i destrukcji. Tylko całkowita negacja wszystkiego co zrobiono przed nimi uwiarygadnia w ich mniemaniu propozycje, jakie składają swoim potencjalnym wyborcom. Drugim elementem „programu” są populistyczne obietnice, które składa się w ilościach wręcz hurtowych. Wszystko po to, aby zaspokoić oczekiwania niezadowolonych, często niedoinformowanych i zagubionych we współczesnym świecie ludzi. Zamysł budowy na gruzach wszystkiego od nowa jest znany z historii, dotyczy jednak okresów, do których nikt normalny nie chciałby z pewnością wracać. Lektura programu PiS takie skojarzenia nasuwa, co powinno budzić uzasadniony niepokój.
Nowy program PiS powstał na bazie założenia i z góry przyjętej tezy, że państwo polskie nie działa, premier Donald Tusk jest największym szkodnikiem wszech czasów, a w Polsce nigdy nie było w historii tak źle jak teraz. Politycy PiS powtarzają i będą powtarzać jak mantrę tę z premedytacją obmyśloną hipotezę w nadziei, że przyniesie im wymierny efekt wyborczy. Wykreowanie w społeczeństwie polskim obrazu negacji wszystkiego pozytywnego co w ostatnich latach dokonało się w Polsce stało się obsesją polityków PiS. Korzystne dla Polaków zmiany, jakie zaszły w naszym kraju są dla nich całkowicie niedostrzegalne. Permanentne obrzydzanie Polakom własnego państwa, wzbudzanie niechęci i niszczenie autorytetów, kwestionowanie mandatu do wykonywania władzy, budowanie swojej strategii osłabiania państwa na emocjach społeczeństwa to przykłady metod, jakimi posługuje się największa opozycyjna partia w Polsce na początku XXI wieku. Na takim właśnie myśleniu oparto program wyborczy PiS. Jego główne przesłanie sprowadza się do stwierdzenia, że tej apokalipsy, która dotknęła Polskę nie da się naprawić, trzeba buldożerami wszystko zrównać z ziemią i dopiero wtedy budować wszystko od początku. Budować oczywiście raj, który zapewni wszystkim jedyna, mająca monopol na prawdę i patent na powszechny dobrobyt partia prezesa Jarosława Kaczyńskiego.
W pakiecie obietnic Polacy dostaną wyższe płace, 1,2 mln miejsc pracy dla młodych, comiesięczny dodatek rodzinny w kwocie 500 zł na drugie i każde kolejne dziecko, wydłużenie urlopów macierzyńskich i wychowawczych, zerową stawkę VAT na ubrania dziecięce, mieszkania dla młodych, likwidację NFZ, odejście od reformy emerytalnej, likwidację gimnazjów i powrót do ośmioletniej szkoły podstawowej, przepędzenie sześciolatków ze szkół i rozwój gospodarczy na poziomie o 2-3% przewyższającym kraje rozwinięte. To oczywiście wybrane z ponad 160 stronicowego dokumentu obietnice, za pomocą których PiS chce wygrać wybory. Jest ich więcej, a wszystkie brzmią ładnie i zachęcająco. Polska pod rządami PiS jawi się krajem miodem i mlekiem płynącym, w którym będziemy krócej pracować i więcej zarabiać, gdzie likwidacja NFZ wyeliminuje kolejki do lekarzy, wywrócenie do góry nogami systemu szkolnictwa poprawi poziom nauczania w szkołach, a zasiłki, dotacje, wyższe zarobki, ulgi i przywileje zostaną pokryte z wirtualnego, bliżej nieokreślonego konta, na którym leżą miliardy złotych do rozdysponowania. Ale najpierw, żeby rewolucja się udała, należy wszystko co robili poprzednicy wytępić i wykarczować. Potem będzie już tylko pięknie...
Eligiusz Mich
Przewodniczący Platformy Obywatelskiej RP
Powiatu Ostrowieckiego
Ostrowiec Św. 20.2.2014r.
Napisz komentarz
Komentarze