Anna Zalewska, minister edukacji ogłosiła w minionym tygodniu rewolucyjne zmiany w polskiej oświacie, co jeszcze kilka miesięcy temu wydawało się mało prawdopodobne. Zaraz po objęciu przez panią minister urzędu wybuchła na ten temat ogólnonarodowa dyskusja, ale potem szybko ucichła uspokajając przeciwników zapowiadanych przez resort zmian. Wszystkim wydawało się bowiem, że likwidacja gimnazjów, wprowadzenie 8 – letniej szkoły podstawowej i 4 – letniego LO lub 5 – letniego technikum zostaną odłożone na półkę. Argumenty za pozostawieniem dotychczasowego systemu nauczania wydawały się racjonalne, a proponowane zmiany bardzo kosztowne. Nie tylko w wymiarze finansowym, ale również ludzkim, bo przecież taka reforma to operacja na żywym organizmie dzieci, rodziców, nauczycieli i wychowawców. Uśpieni pozornym wyhamowaniem prac nad reformą w ministerstwie edukacji, przeciwnicy zmian mogą czuć się zaskoczeni. Tym bardziej, że informację o wprowadzeniu nowego systemu polskiej oświaty przedstawiono już po zakończeniu roku szkolnego, czyli wtedy, gdy w szkole nie ma już uczniów i nauczycieli, którzy mogliby chcieć protestować.
Po likwidacji obowiązku szkolnego dla sześciolatków, przyszedł zatem czas na kolejne zmiany. Która to już reforma w polskiej oświacie? Trudno to zliczyć, ale w ostatnich latach manipulowali przy polskiej szkole wszyscy bez wyjątku ministrowie edukacji następujących po sobie rządów. Każdy z nich, powodowany misją zmian „na lepsze” pozostawiał po sobie dokonania, które nie zawsze możemy dzisiaj ocenić jako dobre. Zdziwienie budzi przede wszystkim, ta nieodparta chęć i dążenie do reformowania najbardziej chyba delikatnej materii, jaką jest szkoła. Mieliśmy już takie dokonania reformatorów, jak likwidacja szkolnictwa zawodowego, trzyletnie licea, wielokrotnie zmieniane podstawy programowe, sprawdziany szóstoklasistów i egzaminy gimnazjalne, manipulacje przy formule egzaminów maturalnych, chaos w podręcznikach na każdym szczeblu nauczania i wiele innych. Nie było roku, żeby nauczyciele i uczniowie nie byli zaskakiwani nowymi decyzjami specjalistów z ministerstwa edukacji. Nie wpływało to korzystnie na poziom nauczania, stabilizację kadry nauczycielskiej, podnoszenie rangi i prestiżu szkoły. Doprowadziło wręcz do niespotykanej w poprzednich latach, sprzed reform, skali korepetycji, na które zaczęli uczęszczać najlepsi uczniowie, najwyraźniej uznając, że szkoła nie jest w stanie przygotować ich wystarczająco do kontynuowania nauki i zdobycia dobrego zawodu. Czy zatem likwidacja gimnazjów jest lekarstwem na te niedomagania obecnie obowiązującego systemu kształcenia uczniów?
Nie wydaje się, że likwidacja tych problemów przyświecała autorom proponowanych kolejnych zmian w polskiej oświacie. Wracamy do systemu z okresu PRL, który być może niektórzy z sentymentem wspominają, ale trzeba jednak zauważyć, że czasy się zmieniły i świat się zmienił. Tak jak zmieniły się samochody, budynki, drogi i system polityczny w Polsce, tak zmienili się również ludzie oraz ich potrzeby i oczekiwania. Powrót do starego systemu nie dość, że niezmiernie kosztowny, nie spowoduje automatycznie poprawy jakości kształcenia. Taniej i skuteczniej można było usprawnić obecny system, uczynić go bardziej przyjaznym przede wszystkim dla uczniów. Ale w Polsce, jak zwykle załatwiono to na skróty, upatrując w likwidacji gimnazjów antidotum na wszystkie bolączki polskiej szkoły. Czy polska oświata przetrzyma ten kolejny eksperyment? Jak znam życie, po tej reformie, za kilka lat można spodziewać się kolejnej. Naprawiaczy polskiego systemu oświaty mamy przecież bez liku.
Ostrowiec Św. 30.6.2016r.
Napisz komentarz
Komentarze