Ameryka ma nowego prezydenta. A właściwie starego – nowego, bo przecież Barack Obama pełnił tę funkcję przez ostatnie cztery lata. Powtórna elekcja dotychczasowego prezydenta Stanów Zjednoczonych Ameryki była oczekiwana i przewidywana przez większość polityków i komentatorów wydarzeń politycznych na świecie. Niespodzianki nie było. Kontrkandydat Mitt Romney nie sprostał wyzwaniu, jakim było pokonanie urzędującego prezydenta. Przedwyborcze sondaże dawały mu co prawda zbliżone notowania, ale dość osobliwy system wyborczy obowiązujący w największej demokracji świata sprzyjał obecnemu prezydentowi. Barack Obama wygrał w większości stanów, zdobywając większość głosów elektorskich, pomimo nieznacznej, bo tylko dwuprocentowej przewadze uzyskanej w powszechnym głosowaniu. Wynik wyborów świadczy więc o dużej polaryzacji poglądów amerykańskiego społeczeństwa, o silnych podziałach, które w trakcie kampanii wyborczej zostały dodatkowo ukazane i umiejętnie przez kandydatów podsycone. USA są podzielone jak nigdy, a republikańska opozycja mająca przewagę w Izbie Reprezentantów z pewnością nie ułatwi życia demokratycznemu prezydentowi.
Dzisiejszy felieton nie będzie jednak dotyczył analizy powyborczego, politycznego krajobrazu w Stanach Zjednoczonych. Na przykładzie amerykańskich wyborów można jednak zaobserwować kolosalną różnicę, wręcz przepaść między standardami politycznej walki o władzę w tym kraju i polskimi doświadczeniami w tym zakresie. Różnicę znamienną, ukazującą, że polityka i politycy mogą mieć „ludzką twarz”, a interes państwa i narodu jest dla nich największą wartością. Tak właśnie należy ocenić reakcje obydwu niedawnych jeszcze przeciwników na opublikowane, nieoficjalne jeszcze wyniki wyborczego starcia. Sądzę, że wielu polskich obywateli przecierało oczy ze zdumienia, słysząc słowa przegranego kandydata. Nie było tam nic o fałszerstwie wyborczym, oszustwie, zdradzie narodowej, czy wybraniu przez nieporozumienie. Nie było tam również wezwań do organizowania przed prezydencką siedzibą protestów i demonstracji, dzielenia narodu na patriotów i zdrajców, złych prognoz na przyszłość dla kraju i nieukrywanej złości i nienawiści do politycznych przeciwników. Nikt nie zrzucał kolejnej maski przybranej na czas wyborczej kampanii, mającej oszukać niezdecydowanych wyborców.
Jak to ? Przegrany gratuluje zwycięzcy ? Przyznam, że z nutą zazdrości słuchałem wystąpienia zwyciężonego kandydata Partii Republikańskiej, Mitta Romneya. Zazdrości i jednocześnie zażenowania, którego nie sposób było nie odczuć, przywodząc wspomnienia zachowania naszych polityków w podobnych okolicznościach. Stając przed swoimi zwolennikami, pokonany Mitt Romney pokazał klasę, chociaż w kampanii wyborczej nie brakowało ostrych polemik, wzajemnych ataków i nieprzyjemnych incydentów. Romney poinformował zebranych, że zadzwonił już do prezydenta Obamy i pogratulował mu zwycięstwa. W dalszej części swojego przemówienia zaapelował o współpracę ponad podziałami politycznymi w tych trudnych czasach. „Wierzę w nasz kraj, wierzę w USA, to czas wielkich wyzwań dla Ameryki i modlę się o to, by prezydent z sukcesem prowadził nasz naród” - to słowa, którymi niedoszły prezydent pożegnał się ze swoimi wyborcami. Odebrawszy wcześniej gratulacje od Obamy za twardą walkę wraz z zapowiedzią spotkania poświęconego przyszłości Ameryki.
Ktoś może powiedzieć, że to tylko słowa, a za amerykańskim uśmiechem przegranego Mitta Romneya kryją się uczucia niskie i podłe, podobne do tych jakie towarzyszą przegranym w wyborach nad Wisłą. Jeśli nawet rzeczywiście tak jest, to amerykańskie społeczeństwo i obserwujący z wielką uwagą amerykańskie wybory cały świat nie mają podstaw do takiego stwierdzenia. Przekaz jest jednoznaczny; skończyła się kampania wyborcza, wybory zostały rozstrzygnięte, naród wybrał, wracamy do normalności i pracy dla pomyślności narodu i państwa w którym żyjemy. Obaj kandydaci potrafili sobie bez nienawiści pogratulować, deklarując współpracę dla dobra Ameryki. Taka postawa jednoczy naród, dodaje mu siły i optymizmu, utwierdza w przekonaniu, że żyje w kraju, w którym podstawowe wartości takie jak szacunek, kultura, odpowiedzialność, patriotyzm znaczą wiele. Czy doczekamy kiedyś takich standardów w polskiej polityce ?
Chciałbym żyć w kraju, który będzie przykładem do naśladowania, który będzie cieszył się uznaniem i autorytetem w świecie. Chciałbym żyć w kraju, w którym pogarda i brak szacunku dla własnego państwa nie bedą orężem w walce o zdobycie władzy. W którym polityk, po przegranych wyborach będzie potrafił wznieść się ponad własne, negatywne uczucia i pogratuluje zwycięzcy. Nigdy nie staniemy się krajem silnym, z którym inni bedą się liczyć, dopóki niszczony będzie szacunek do demokratycznie wybranych władz, dopóki politycy bedą dzielić naród na patriotów i zdrajców, ofiary i morderców, lepszych i gorszych Polaków. Musimy to jak najszybciej zmienić i wyeliminować z polskiego życia publicznego te zjawiska, które szkodzą Polsce, niszczą poczucie bezpieczeństwa obywateli, podważają naszą wiarę w pomyślną przyszłość naszego państwa. Póki co, uczmy się od Amerykanów. W tej kwestii z pewnością są od nas znacznie lepsi.
Ostrowiec Św. 10.11.2012r. Eligiusz Mich
Przewodniczący Platformy Obywatelskiej RP
Powiatu Ostrowieckiego
Napisz komentarz
Komentarze