Dane statystyczne Powiatowego Urzędu Pracy w Ostrowcu Świętokrzyskim z miesiąca czerwca, mówią o 8816 osobach bezrobotnych zarejestrowanych w naszym powiecie. Przykro jest stwierdzić, ale dla wielu z nich powodem wykreślenia z rejestru nigdy nie będzie podjęcie zatrudnienia. Sytuacja ta wynika z wielu czynników i zjawisk zachodzących na rynku pracy. Jednak moim zdaniem zachowanie i poczynania samych bezrobotnych mają największy wpływ na taki stan rzeczy. Wielu z nich w ogóle nie jest zainteresowanych podjęciem pracy, a jeśli już szukają to wyjątkowo nieudolnie.
Bezrobotni często uważają się za intensywnie poszukujących pracy, lecz ograniczają się do oblegania PUP lub spędzania długich godzin na wysyłaniu maili z aplikacjami. Ile razy można od nich usłyszeć: „Bo w PUP nie ma pracy” albo „Wysłałem z 500 CV i nic”? Ale czy są to jedyne miejsca gdzie pracodawcy zgłaszają zapotrzebowanie na pracowników. Należy mieć świadomość, że wielu pracodawców szuka na własną rękę. Owszem chętnie wykorzystują portale internetowe, gazety i inne media, ale posługują się również rekrutacją wewnętrzną. Polega ona na przekazaniu informacji o wakacie swoim pracownikom lub wywieszają ogłoszenie bezpośrednio w swojej siedzibie. Takich ogłoszeń nie znajdziemy w Urzędzie Pracy.
Według nich nie mogą znaleźć pracy, bo to możliwe tylko „po znajomości”, a oni nie mają szans walczyć z taką rzeczywistością. Prawdą jest, że taki proceder przy rekrutacjach na stanowiska w instytucjach publicznych jest łamaniem prawa, ale w prywatnych firmach to przedsiębiorca decyduje jak będzie rozpowszechniał informację o wolnym wakacie. Czym różnią się referencje w formie pisemnej od ustnego polecenia danej osoby? Czy pracodawca nie może zaufać opinii innych osób decydując o tym, komu powierzy majątek swojej firmy, czy o tym, kto będzie go reprezentował wśród klientów? To poszukujący pracy powinni zatroszczyć się o to, aby w jak najszerszym gronie rozpowszechnić informację o swoim potencjale. Jest to szczególnie istotne, kiedy poszukujemy pracy w swojej najbliższej okolicy. W lokalnych społecznościach wieści o wolnym miejscu pracy, czy też wartościowych osobach poszukujących pracy roznoszą się bardzo szybko i to właśnie zjawisko jest szansą, którą należy się nauczyć wykorzystywać.
Ludzie, którzy uparcie tylko tkwią przed komputerem nawet nie mają szansy na skorzystanie z takich okazji na znalezienie pracy. W wyścigu o pracę na starcie są przegrani z tymi, którzy biegają z plikiem CV pukając do każdych drzwi. Czy też każdemu spotkanemu znajomemu mówią, że szukają pracy i proszą o pomoc. To żadna ujma na honorze powiedzieć sąsiadowi czy dalszemu krewnemu, że się szuka pracy i będzie się wdzięcznym za pamięć. Poczta pantoflowa czasami działa lepiej niż Internet!
Jak powinno się szukać pracy? Co zrobić, aby mieć jak największe szanse u potencjalnych pracodawców? Przede wszystkim trzeba naprawdę chcieć. Próbować wszelkich możliwych sposobów, aby zaistnieć na rynku pracy. Niewolono szukać oklepanych wymówek, że w PUP nie ma ofert, albo że tylko po znajomości się pracę znajdzie. Aktualny rynek pracy jest w ciągłej zmianie. Wymaga od swoich uczestników nieustannego dopasowywania się. Należy pamiętać o ciągłym dokształcaniu się i zdobywaniu nowych kwalifikacji. Rzadko kiedy zdarza się, aby ktoś podjął pracę zaraz po ukończeniu szkoły i utrzymał ją przez 20 lat, jak to było w ubiegłym stuleciu. Ważne jest żeby coś robić – każde doświadczenie się liczy, nawet jeśli nie jest na wymarzonym stanowisku, w wymarzonym zakładzie pracy i za wymarzone wynagrodzenie.
Inne grono zarejestrowanych w PUP to reprezentanci nowej grupy zawodowej w Polsce – „zasiłkowców”. Są to osoby wysoko wyspecjalizowane w zdobywaniu środków na życie ze wszystkich możliwych źródeł oprócz legalnej pracy. Obywatele przystosowani do korzystania z niedoskonałości systemu w 100%. Urząd Pracy zapewnia ubezpieczenie, tudzież zasiłek dla bezrobotnych. Ośrodek Pomocy Społecznej da zasiłek okresowy, dofinansuje pobyt dziecka w przedszkolu czy obiady w szkole, może nawet opał na zimę. No i oczywiście jeszcze warto uczestniczyć w projektach unijnych. W najuboższej wersji dostaniemy tylko papierek skończenia kursu i kanapki w trakcie uczestniczenia w zajęciach. Ale są i takie bardziej opłacalne. Realizatorzy projektu mogą zapewniać: dwudaniowy obiad, stypendium szkoleniowe – pieniążki za to, że się siedzi na zajęciach, zwrot kosztów dojazdu, nawet płatne staże. Jak się dobrze trafi, np. na szkolenie „stylizacja paznokci” to można nawet dostać cały sprzęt potrzebny do zarabiania pieniędzy. Tylko rodzi się pytanie: „Po co rejestrować działalność jeśli można sobie dłubać w domu bez płacenia podatków i nadal pozyskiwać zapomogi z różnych instytucji?” Albo z dokumentami spawacza wyjechać do Norwegii i zarabiać kilka tysięcy złotych w miesiąc na czarno.
Codzienność „zasiłkowca” jest spokojna, bez obawy o spóźnienie do pracy, bez wydłubywania każdego grosza, bo przecież MOPS zapłaci za obiady dziecka, kawka tu, piwko tam – więc po co legalnie pracować? Takie osoby w ogóle nie są zainteresowane podjęciem pracy na etat – dobrze im tak jak jest, a w statystykach Powiatowego Urzędu Pracy widnieją jako bezrobotni.
Wniosek nasuwa się jeden – kreatywność Polaków nie zna granic, szkoda tylko, że nie zawsze wykorzystywana jest we właściwy sposób. Mogę tylko wyrazić swoje ubolewanie nad marnotrawieniem publicznych pieniędzy. Bezduszne „widełki” pomocy społecznej dają pieniądze kombinatorom, a naprawdę potrzebujący maja 1 zł za dużo by dostać zasiłek. Bezrobotni na zasiłku z PUP odpoczywają zamiast być zobligowani do szukania pracy. A pieniądze unijne… wydawane są na kolejny kurs „sprzedawca z kasą fiskalną”, kiedy według PUP sprzedawca to zawód nadwyżkowy. A wszystko za pieniądze szaraczków podatników, którzy harują po 8 godzin dziennie.
Jagoda Chlebna
Napisz komentarz
Komentarze