Jeśli chodzi o Rosję od dawna wiadomo, że wykorzystuje ona swój potencjał surowcowy do nacisków politycznych i spekuluje na rynkach. Na skutek postpandemicznego ożywienia gospodarczego ( głównie w Azji) gwałtownie wzrosły ceny gazu. Sytuację tę bezwzględnie wykorzystała Rosja ograniczając dostawy na rynek europejski i przyczyniając się do gwałtownego wzrostu cen tego surowca. Dla europejskiego rynku energii, który w znaczącym stopniu opiera się na gazie był to wyraźny impuls do wzrostu cen.
Co zatem z drugim winowajcą czyli UE? Trzeba zwrócić uwagę na klika rzeczy. Unia Europejska podejmując wiele lat temu ambitne wyzwanie walki ze zmianami klimatycznymi przyjęła politykę transformacji w kierunku gospodarki niskoemisyjnej.
Jednym z najskuteczniejszych narzędzi transformacji był działający od 2005r. europejski system handlu emisjami (EU ETS). W jego ramach duzi emitenci ( instalacje o mocy powyżej 20 MW), zgodnie z zasadą „zanieczyszczający płaci”, zmuszeni są do zakupu w systemie aukcyjnym uprawnień do emisji gazów cieplarnianych, które przyczyniają się do zmian klimatu. Środki ze sprzedaży idą do budżetów krajowych. Do tej pory polski budżet „zarobił” na sprzedaży uprawnień ponad 60 mld zł ( tylko w 2021r - 25 mld zł).
Przez lata ustalona przez rynek cena za tonę emisji nie przekraczała 5-8 Euro. W ciągu ostatniego 1,5 roku nastąpił bardzo silny wzrost cen uprawnień osiągając nawet przez moment 90 E/tonę.
Przy takich cenach konkurencyjność elektrowni węglowych gwałtownie spada z racji wysokich emisji związanych ze spalaniem węgla. Niestety na skutek zaniedbań w transformacji energetycznej w Polsce emisyjność naszego sektora energetycznego jest 3 razy większa od średniej UE ( ponad 70% energii w Polsce powstaje z węgla). I to jest prawdziwy powód przez który, rządzący wpakowali obywateli w opłacanie coraz wyższych rachunków za energię, ignorując konieczność przechodzenia na nisko i zeroemisyjne źródła.
To brak transformacji wpływa na podwyżki, a nie polityka klimatyczna
Tymczasem, aby zrzucić z siebie odpowiedzialność rządzący, za pośrednictwem koncernów energetycznych, zorganizowali akcję przekonującą, że za 60% rachunków za energię odpowiada polityka UE (w mediach i na bilbordach - ciekawe ile to nas obywateli kosztowało?). Eksperci z niezależnego think-tanku Forum energii podliczyli ten wpływ na 23% (pamietajmy, że środki z opłaty ETS idą i tak do budżetu państwa!!!). Pozostała większość to koszty wytworzenia, przesyłu i różnego rodzaju daniny państwowe.
Ta kampania propagandowa jest więc bezprecedensowym, finansowanym przez spółki skarbu państwa, sposobem na odwrócenie uwagi od nieudolności. Tylko dlaczego musimy za to płacić? Czy nie wystarczyły bilbordy za 10 mln promujące największy bubel legislacyjny ostatnich lat - tzw. „polski ład”? Czy się to komu podoba czy nie, jesteśmy skazani na odejście od węgla, którego koszty wydobycia i spalania są coraz droższe.
Warto nadmienić, że w ostatnich latach polska energetyka sprowadzała rekordowe ilości węgla z zagranicy ( w 2020r. sprowadzono go 12,8 mln ton z czego 74% z Rosji). W latach 2000-2020 import węgla wzrósł o 750%. Dane te pokazują, że Polska gospodarka jest coraz bardziej uzależniona od importu surowców energetycznych. W ciągu ostatnich 20 lat za sprowadzenie ropy, węgla i gazu z zagranicy Polska zapłaciła ok. 1,2 bln zł. Lwia część tych pieniędzy popłynęła do Rosji, która jest głównym dostawcą surowców energetycznych.
Utrzymywanie zatem dotychczasowej struktury surowcowej w energetyce i ciepłownictwie oznacza więcej importu - głównie z Rosji, w związku z tym w żadnym razie nie jest to scenariusz „patriotyczny”, jak utrzymują niektórzy politycy prawicy. Polska ma szczupłe zasoby wartościowego węgla a jego eksploatacja jest coraz mniej efektywna ekonomicznie.
Sposobem na ograniczenie tego uzależnienia jest rozwijanie odnawialnych źródeł energii, które wytwarzają energię lokalnie, dzięki czemu nasza niezależność wzrasta.
Niestety broniąc pozycji państwowych molochów obecna władza obraziła się na OZE. Najpierw w 2016r. zablokowała fotowoltaikę, zawieszając przyjętą ustawę o stałych gwarantowanych taryfach dla instalacji prosumenckich, później niszcząc coraz mocniej rozwijającą się branżę wiatrakową. Na skutki tej polityki nie przyszło długo czekać. Straciliśmy dużo czasu w którym mogły powstać dodatkowe instalacje OZE w tym szczególnie wiatrakowe na lądzie jak i na morzu. A jak pokazują notowania giełdowe to ten rodzaj energii jest najtańszy ( 200 zł/MWh - energia z wiatru na lądzie w porównaniu do ok. 500 zł w energetyce konwencjonalnej). Poprzez przyjęte niedawno regulacje rząd „mrozi” również nowe moce w fotowoltaice. A tylko w 2020r. Polacy zainwestowali z własnych środków w instalacje prosumenckie 5 mld zł.
Podczas ostatniej konferencji „Stan krytyczny w energetyce” Forum energii zaprezentowało 10 rekomendacji dla polskiego sektora energetycznego, z którymi w pełni się utożsamiam. To przede wszystkim ponadpartyjne wypracowanie długookresowej strategii transformacji energetycznej Polski, wydzielenie aktywów węglowych ze spółek energetycznych, określenie roli gazu i atomu w transformacji i zdecydowane wsparcie dla sektora OZE w Polsce.
W perspektywie do 2030r. co najmniej 50% energii w elektroenergetyce powinno pochodzić z OZE.
Na poziomie europejskim powinniśmy pragmatycznie dążyć do jak największego wykorzystania możliwości budżetowych UE do sfinansowania koniecznych inwestycji.
Niezależnie od tego czy pójdziemy w kierunku, który sugeruje nam UE i tak musimy zainwestować w nowe moce bo 60% bloków energetycznych wkrótce straci swą technologiczną żywotność. Pojawia się zatem pytanie czy zrobimy to za własne pieniądze instalując drogie w eksploatacji moce węglowe czy przy wsparciu UE zainwestujemy w źródła odnawialne.
Podczas pracy nad ważnym pakietem prawnym „Fit for 55” należy zadbać o to aby gospodarki państw, które mają do przejścia najtrudniejszą drogę zostały wsparte odpowiednimi środkami, aby ten scenariusz był wykonalny i społecznie akceptowalny. Na pewno sposobem na to nie jest rzucanie deklaracji o wyjściu Polski z systemu ETS lub z UE. To czysty populizm. Paradoksalnie to właśnie te najbardziej oskarżane instrumenty mogą w największym stopniu przyczynić się do sfinansowania koniecznych inwestycji. Wg szacunków w ramach ETS do polskiego budżetu do 2030r. może trafić ok. 370 mld zł, które wraz z projektowanymi środkami europejskimi 190 mld mogą dać budżet 560 mld zł na inwestycje w energetyce. Wykorzystanie tych możliwości to polska racja stanu.
Sam system ETS z pewnością należy reformować tak, aby był bardziej odporny na spekulacje i wahania cenowe. Interweniowałem już w tej sprawie u Wiceprzewodniczącego Komisji Europejskiej Franza Timmermansa aby wyeliminować z obrotu uprawnieniami instytucje finansowe mogące spekulować ich cenami. Prawdopodobnie jednym z bardziej istotnych czynników cenotwórczych mogło być też opublikowanie bardzo ambitnego planu dostosowania gospodarki UE do nowego Prawa klimatycznego - „Fit for 55” i pospiesznego kupowania „na zapas” przez dużych emitentów. To m.in szef Orlenu D. Obajtek chwalił się niedawno w mediach, że udało mu się kupić uprawnienia po bardzo okazyjnej cenie 20 E/ tonę, które starczą do końca 2023r.
Konkludując potrzebujemy dziś jak najszybszej transformacji energetyki od źródeł węglowych do odnawialnych. Im szybciej ten scenariusz wdrożymy tym mniej nasi obywatele będą płacić za energię.
Napisz komentarz
Komentarze