W samorządach działam od kilkudziesięciu lat i mogę podzielić się garścią spostrzeżeń na temat ujęty w tytule felietonu. Wybór jest oczywiście arbitralny.
- „W samorządach nie uprawia się polityki”.
Pod takim m.in. hasłem odradzał się samorząd (gminny) Niepodległej. Tkwiło w tym pewne nieporozumienie, bo politykę można pojmować różnie. Szeroko patrząc, jeśli zdefiniować ją jako umiejętność osiągania zamierzonych celów, to każdy człowiek uprawia w życiu jakąś politykę na swój indywidualny użytek. Zapewne większość ludzi myśli o niej w kategoriach tego, co robią i mówią politycy. Trudno obronić tezę, że samorządy są całkowicie wolne od elementów tak postrzeganej polityki, skoro prezydentów/burmistrzów/wójtów oraz radnych wybiera społeczeństwo a gdzie są wybory, tam pojawia się instrumentarium z dziedziny polityki. Równie dobrze widać to na przykładzie powiatów i województw, bo starostów i marszałków wybierają radni. Dotychczasowe kampanie wyborcze do samorządów pod względem form i metod niewiele się różniły od kampanii do parlamentu, inny był natomiast przedmiot sporu. Miejsce ideologii oraz kwestii państwowych zajmowały sprawy lokalne.
W działaniu samorządów można dostrzec politykę w sprawach personalnych (jak w podanym wyżej przykładzie) ale wolno się zastanawiać czy jest zupełnym przypadkiem, że inwestycje (podobnie jak imprezy dla szerokiej publiczności) „lubią” kumulować się w latach „wyborczych”? Stanowią przecież ważny miernik oceny rządzących. Mieszkańcy z reguły chwalą sobie włodarzy realizujących programy inwestycyjne. Choć to tylko część materii samorządowej, to z pewnością najlepiej zauważalna i bodaj najwyżej „punktowana” przez lokalną społeczność.
Drugą stronę tego samego medalu stanowi podejmowanie decyzji społecznie niepopularnych na początku kadencji. Pamięć ludzka jest krótka a czas leczy rany. W ciągu paru lat zawsze pojawi się okazja aby zrobić coś, co je zabliźni.
- „Na to nie ma pieniędzy”.
Każdy samorządowiec słyszał (lub wygłaszał) to zdanie wiele razy. Tymczasem rzecz się sprowadza do chęci oraz – w konsekwencji – konstrukcji budżetu. Pieniędzy teraz nie ma ale można ich poszukać. Jeśli istnieje wola i potrzeba aby dany wydatek sfinansować (zakładając, że w świetle prawa można go poczynić), to fundusze wcześniej czy później się znajdą. Krótko mówiąc, pomysłodawca musi przekonać innych do sensowności przeznaczenia środków na wskazany cel. W chwili gdy to się uda, rozmowa schodzi na poziom szczegółów. Przy zadaniach inwestycyjnych większego kalibru przedsięwzięcia realizuje się etapami, istnieją fundusze zewnętrzne o które można aplikować itd.
- „Dokumenty strategiczne są po to, żeby były”.
Samorządy funkcjonują w konkretnym czasie i miejscu, pracując dla konkretnych ludzi. Mają do czynienia z realnymi problemami oraz natłokiem sprawy bieżących. Tym niemniej, powinny patrzeć w przyszłość i np. wyznaczać priorytety rozwoju gminy/powiatu/województwa. Wskazują je radni przyjmując uchwały w postaci „Strategii Rozwoju” wg właściwości samorządu, wskazujące kierunki działania na kilka lat do przodu. Akurat dokumenty strategiczne nie wywołują większych debat (o ile jakiekolwiek), co w związku z powyższym wypada zinterpretować w ten sposób, że przedstawiane projekty wprost olśniewają mądrością.
W kuluarowych rozmowach wypowiadane bywały opinie, że długofalowe planowanie to jedynie teorie pisane palcem na wodzie a rzeczone dokumenty są potrzebne, kiedy przychodzi do sięgania po środki zewnętrzne. Nawet jeśli tak, to nie zawadziłoby trochę o nich podyskutować. Koncentracja wyłącznie na „tu i teraz” nieco zawęża horyzont a perspektywiczne myślenie jeszcze nikomu nie zaszkodziło.
Napisz komentarz
Komentarze