Zdążyliśmy już w Polsce przyzwyczaić się, że do każdej zapowiedzianej czy przeprowadzanej zmiany podchodzimy nieufnie i z dystansem. Pokutuje w narodzie przekonanie, że władza jak coś już zmienia, to przeważnie kończy się to kolejnym dokręceniem śruby i ograniczeniem swoiście pojmowanego przez Polaków poczucia wolności. Pomimo upływu ponad dwudziestu lat, od daty historycznego przełomu i rozpoczęcia życia w pełni demokratycznym państwie, nie traktujemy parlamentu i rządu jak przyjaznych, spełniających służebną rolę wobec społeczeństwa partnerów. Niestety, najczęściej są to opinie i postawy jak najbardziej zasłużone, bo oczekiwania narodu i dokonania wszystkich dotychczasowych ekip rządzących nie zawsze były zbieżne. Stąd też ograniczone zaufanie do sprawujących w Polsce rządy i podejrzliwość co do skutków jakie przyniosą wprowadzane nowe ustawy i rozporządzenia. Cały czas uczymy się jak usprawnić przepływ informacji i przeprowadzać konsultacje społeczne, jak sprawić, aby proces legislacyjny był systemowo wprzęgnięty w publiczną debatę. Wraz z rosnącą ekonomiczną, prawną i polityczną świadomością polskiego społeczeństwa powinniśmy wszyscy zadbać o zapewnienie warunków udziału zainteresowanych w dyskusji nad propozycjami zmian, które niosą ze sobą społeczne skutki.
Nie ulega wątpliwości, że jedną z takich propozycji zmian w obowiązujących przepisach, gdzie konieczność społecznych konsultacji wydaje się oczywista, jest projekt deregulacji zawodów. Koordynowany przez Ministerstwo Sprawiedliwości, firmowany przez ministra Jarosława Gowina projekt ustawy deregulacyjnej jest znakomitą okazją do przeprowadzenia publicznej debaty. Dotyczy bardzo szerokiego kręgu zainteresowanych tym problemem osób. Z jednej strony zakłada ułatwienia w dostępie do wielu reglamentowanych dzisiaj zawodów szerokiemu spektrum społeczeństwa, a z drugiej narusza interesy i status-quo grup zawodowych, które zagwarantowały sobie przywileje na rynku pracy. Jedni i drudzy mają swoje argumenty przemawiające za pozostawieniem lub zmianą obowiązujących przepisów. Społeczeństwo ma prawo i obowiązek zapoznać się z tą problematyką, tym bardziej, że wbrew pozorom proponowane zmiany nie będą obojętne dla każdego obywatela.
Polska jest krajem, gdzie ilość reglamentowanych zawodów jest największa w Europie. Różne ograniczenia, zakazy, nakazy, progi, wielostopniowe egzaminy, okresy przejściowe dotyczą aż 380 profesji. Normą europejską jest ograniczenie dostępności do ok. 150 zawodów. Najmniej jest ich w Estonii, gdzie uznano za stosowne wprowadzenie specjalnych uregulowań prawnych dla 47 zawodów. Dotychczasowa praktyka poszła w Polsce już tak daleko, że aby wykonywać zawód lidera klubu pracy, pracownika ochrony fizycznej, pośrednika pracy czy spawacza trzeba mieć specjalną licencję uprawniającą do wykonywania tego zawodu. Powstające jak grzyby po deszczu korporacje i stowarzyszenia zawodowe na podstawie obowiązującego prawa tworzą przepisy ograniczające przede wszystkim ilość osób, które mogą wykonywać określony zawód, pomimo tego, że posiadają odpowiednie wykształcenie. Ochrona własnych interesów grup zawodowych, do których wstęp jest regulowany, stwarza coraz więcej barier dla ludzi poszukujących pracy. Spełnienie wszystkich warunków stawianych przez korporacje zawodowe, dla wielu podejmujących pierwsze kroki na rynku pracy, łączy się z koniecznością wydawania pieniędzy na kursy, egzaminy i opłaty związane z uzyskaniem prawa do wykonywania zawodu. Ograniczenie dostępności do reglamentowanych zawodów ma wpływ na konkurencyjność rynku pracy. Gwarantuje posiadającym licencje większe dochody, poprzez kontrolowanie ilości osób wykonujących dany zawód. W konsekwencji za tak świadczone usługi płacimy więcej, a za bezrobotnych, pozostających poza licencjonowaną grupą płaci państwo, czyli też my, wypłacając comiesięczny zasiłek.
Cała sprawa przestaje jednak być tak jednoznaczna i prosta, jeśli zastanowimy się nad innymi konsekwencjami odebrania korporacjom zawodowym prawa do regulowania dostępu do niektórych zawodów. Wszyscy chcemy przecież, aby jakość świadczonych nam usług, kompetencja, fachowość i profesjonalizm wykonujących poszczególne zawody były na najwyższym poziomie. To te argumenty podnoszą przedstawiciele stowarzyszeń zawodowych, przestrzegając, że udostępnienie wszystkim prawa do wykonywania reglamentowanych dzisiaj profesji spowoduje, że dostaną się do nich nieprzygotowani i niewykwalifikowani pracownicy. Straszą obniżeniem standardu usług i niepowetowanymi stratami w gospodarce,które nieuchronnie mają nastapić po otwarciu niektórych zawodów. Pojawiają się czarne scenariusze dotyczące ewentualnych odszkodowań za błędy popełniane przez nielicencjonowanych pracowników oraz zapowiedzi strajków, bojkotów i protestów przeciwko proponowanym zmianom.
Na liście zawodów, które w pierwszej kolejności rząd przeznaczył do deregulacji są między innymi notariusz, adwokat, komornik, detektyw, bibliotekarz, przewodnik turystyczny, instruktor nauki jazdy, taksówkarz i mechanik wiertni w zakładach górniczych wydobywających kopaliny otworami wiertniczymi. Jest na niej 49 zawodów, docelowo do końca kadencji ma znaleźć się na liście jeszcze około 200. To ambitne plany, które bardzo trudno będzie zrealizować. O wiele łatwiej przecież zapewnić przywileje niż je później odebrać. Dorobek w zakresie doprowadzenia do przeregulowania polskiego rynku pracy mają wszystkie rządy ostatniego dwudziestolecia, ale dzisiaj liberalizacja tych często szkodzących obywatelom przepisów wydaje się być jak najbardziej konieczna. Efekt działań rządu może jednak być odwrotny od zamierzonego, jeśli w procesie deregulacji nie zostanie uwzględnione wiele czynników chroniących konsumenta przed hohsztaplerstwem i cwaniactwem ludzi, którzy mogą wykorzystać dostępność koncesjonowanych aktualnie zawodów. Trzeba zastosować mechanizmy, które bedą zapobiegać takim zjawiskom. Ważne jest również to, aby wyraźnie oddzielić interesy korporacji od rzeczywistych potrzeb obywateli, dla których droga do wielu zawodów była dotychczas zamknięta.
Polacy to naród ludzi przedsiębiorczych i aktywnych. Wolność gospodarcza, która jest podstawą każdej, dobrze funkcjonującej gospodarki została w naszym kraju przez ostatnie lata mocno ograniczona. Szczególnie młodzi powinni odczuć skalę proponowanych zmian i łatwiej rozpocząć pracę na rynku nieskrępowanym administracyjnymi barierami. Należy oczekiwać, że „opór materii” nie będzie silniejszy od uporu ministra. Skądinąd wiem, że determinacji i „pozytywnej szajby” mu nie brakuje. A to dobrze rokuje zapowiadanym zmianom.
Eligiusz Mich
Przewodniczący Platformy Obywatelskiej
Powiatu Ostrowieckiego
Napisz komentarz
Komentarze