Co do tego nie ma wątpliwości, albowiem już w wiekach wcale nie takich średnich byli ponoć "mędrcy", którzy potrafili policzyć ileż też diabłów może zmieścić się na takim szczególe jak koniec igły. Jak do tego wniosku doszli i na czym polegało ich liczenie, nie wiadomo do dziś! Ale porzekadło działa chociaż w zupełnie innym już kontekście. Często bowiem bywa tak, że wielkie sprawy zależą od rzeczy błahych, na które zazwyczaj nie zwracamy większej uwagi. Nieraz jakieś drobne niedopatrzenie uruchamia "śnieżną kulę" zdarzeń mających olbrzymie skutki dla ogółu. Zatem powinno się dbać o każdy drobiazg aby ustrzec się przed nieobliczalnymi konsekwencjami. Z tezą tą nie sposób się nie zgodzić, pod jednym wszakże warunkiem aby z igły nie robić wideł. A jednak właśnie tak się dzieje gdy weźmiemy choćby za przykład ostatnie wydarzenia związane z osławionym już meczem Polska – Anglia na Stadionie Narodowym w Warszawie. Z perspektywy państwa i jego makro problemów dotyczących jakby nie liczyć 38 milionowego społeczeństwa, naraz ulewa nad stadionem i kłopot z jego zadaszeniem urósł do rangi zdarzenia przypominającego Wielką Rewolucję Francuską. Lud opozycyjny wszystkich barw domaga się "ścięcia głów", najlepiej żeby to była głowa premiera aby o minister sportu nie wspominać. Przy okazji dostało się też prezesowi PZPN Grzegorzowi Lato oraz jeszcze wielu innym luminarzom piłki kopanej i nie tylko. Jak wiadomo mecz odbył się następnego dnia z wynikiem remisowym i dobrze! Ale wracając do porównania z rewolucją to wspomnę, że przed sześćdziesięciu laty na stadionie Wembley w Londynie węgierska "złota jedenastka" pokonała Anglików 6 : 3. W rok później w Budapeszcie poprawiła ten rezultat pokonując wyspiarzy wynikiem 7 : 1, a piłkarze Puskás i Bozsika zostali okrzyknięci bohaterami narodowymi. Na tym tle węgierski pisarz László Németh wydał beletrystyczną książkę, w której zaproponował aby wszelkie konflikty międzynarodowe zamiast na polu bitwy, rozstrzygać na boisku piłkarskim. Wówczas Węgry zostałyby mocarstwem. Ale to było i dawno minęło. W tej przestrzeni Polsce mocarstwowość nie grozi. Za to grozi przewrót polityczny, bo premier zamiast zajmować się guzikiem na stadionie, który uruchamia kurtynę dachu, miał czelność pojechać 16 października do Brukseli na posiedzenie Rady Europy dotyczącej polityki zagranicznej Unii oraz kwestii wzmocnienia zarządzania gospodarczego i dyscypliną budżetową. Przy okazji wziął udział w spotkaniu Grupy Wyszehradzkiej. Spotkał się także z przewodniczącym Rady van Rompuy naciskając na zmianę metodologii liczenia długu publicznego, tak aby uwzględniał koszty przeprowadzanych reform emerytalnych itd. Wszystkie te węzłowe dla kraju problemy, którymi zajmował się w tym czasie premier to "mały Pikuś" bo z punktu widzenia miłośników futbolu powinien pilnować aby trawa była nie za mokra. Teraz ma problem, bo opozycja uważa jego "nierozważny" wyjazd za afront! Tu mecz eliminacyjny do MŚ, a premier w Brukseli, zaś jego podwładni odpowiedzialni za guzik bezradni! Czyż to nie powód do upadku rządu? Jasne! I od Palikota po prezesa wszyscy są w tym zgodni. Premier nie panuje nad krajem i guzikiem. Nie śmiem wywlekać innych spraw znacznie poważniejszych, którymi obciąża się szefa rządu. Może i ma nieudaczników wokół siebie, ale broń Boże nie zalicza się do nich minister sprawiedliwości, pan wielce uczony tylko nie w prawie, za to w kwestiach etyczno moralnych jeden z najprzedniejszych. Premier Tusk debatuje za granicą o sprawach chyba najważniejszych dla kraju, a na miejscu dyskurs trwa w najlepsze o aborcji i in vitro. W Sejmie idzie w tej sprawie wojna na głosy, wspierana najbardziej przez emerytów skupionych wokół…, których problem ten bynajmniej nie dotyczy z powodu nieubłaganego upływu czasu. Ale jako się rzekło diabeł tkwi w szczegółach, więc od nich zależy dziś „być albo nie być” całego rządu. Sytuację tę kojarzę z pewnym generałem o dźwięcznym imieniu Samuel (to nie Żyd tylko po mieczu pochodzenia ukraińskiego). Przed laty w stopniu admirała był komendantem szkoły oficerskiej. Gdy któregoś jesiennego dnia odczytano rozkaz ministra obrony narodowej; "od dziś rozkazuję wojsku nosić kalesony”, a była to ociepla jesień zaś gacie "ogólnowojskowe", więc idąc na poligon ineksprymable chowaliśmy pod sienniki. Wówczas admirał mając do dyspozycji armię kaprali, sierżantów, szefów kompanii, nie licząc oficerów, sam miał zwyczaj osobiście przewracać sienniki i szukać, który wojak gaci nie założył. Delikwent bez gaci karany był ZOK-iem, czyli zakazem opuszczania koszar. Bo diabeł tkwi w szczegółach. Żołnierz bez gaci był narażony na przeziębienie a więc osłabiał siłę bojową armii. Wracając już do historycznego zdarzenia ze stadionem, o czym media przez tydzień z lubością pławiły się wokół słynnego „guzika”, zachodzi bardziej poważne pytanie, czy stadion został odpowiednio skonstruowany, bo jak słychać ze sfer fachowych rozpięcie owego parasola zależy od tego czy pada deszcz czy też nie pada. Bo jeśli nie pada parasol można rozwijać, ale jeśli pada to nie, bo się może zawalić. Poza tym druga kwestia, obiekt został zaprojektowany wyłącznie jako boisko piłkarskie bez możliwości rozgrywania choćby zawodów lekkoatletycznych, aby n.p. o żużlu nie wspominać. Jako, że z samej definicji jest to stadion narodowy, powinien te szersze parametry wykorzystania zachować. To nie jest arena do walki byków otoczona barierą z desek, lecz Stadion… itd. A poza tym już nadano mu status obiektu wielofunkcyjnego (?), który ma na siebie zarabiać. Więc gdy przybywa Madonna trzeba trawę zwijać (!) aby gawiedź jej nie stratowała. Na mecz rozwijać i tak w kółko. Przypomnę, że statutowo mecz piłkarski ma się odbywać zawsze (!) na wolnym powietrzu, a nie pod dachem. Pominę tu koszt tego skądinąd pięknego architektonicznie obiektu, ozdobę panoramy Warszawy, ale skoro już go projektowano, to wydaje się, ze powinien powtórzyć funkcję śp. Stadionu Dziesięciolecia pojemnego na sto tysięcy widzów (proj. Jerzy Hryniewiecki). Wtedy wstęp był groszowy, dziś nawet nie wiem ile kosztuje bilet wstępu. Za to są loże dla VIP-ów sale konferencyjne, bary, sklepy i armia ochroniarzy strzegąca tego cacka. A przysłowie powiada, że diabeł tkwi w szczegółach, więc może owe szczegóły zawróciły w głowach rządzących gdy w gorączce przed EURO 2012 pominęli owe drobiazgi, za które rządzący mogą zapłacić "głowami" .Teraz jest z tego ambarasu sprawa polityczna, czyli coś w rodzaju kolejnego gwoździa do trumny obecnego rządu. Czyżby los naszego państwa zależał od stadionu nawet ochrzczonego Narodowym? Czy nie ma ważniejszych spraw w naszym kraju, niż przełożony o 24 godziny mecz? Czy jesteśmy w tak dobrej formie ekonomicznej, że nic innego nas nie interesuje? A… przepraszam mamy problem z uściśleniem ustawy antyaborcyjnej i niszczeniem niewykorzystanych zarodków w procesie sztucznego zapłodnienia. No i z Putinem! To są sprawy wagi państwowej! I tak od szczegółu doszliśmy do ogółu, bo jak zwykle diabeł lubi tkwić w szczegółach.
Wojciech Kotasiak
Napisz komentarz
Komentarze