Jakże niesłychanie trudno jest wyważyć relacje pomiędzy stanami emocjonalnymi a zimną logiczną kalkulacją w ocenie nieraz oczywistych faktów. Problem ten wyłania się, gdy weźmiemy chociażby pod uwagę sprawy, którymi na co dzień epatują media dostarczając coraz to bardziej zaskakujących informacji związanych z tragiczną katastrofą na smoleńskim lotnisku. Sądzić można, że w tej kwestii nigdy nie zaistnieje jakiś logiczny consensus, bo stany emocjonalne a zwłaszcza polityczne osiągnęły apogeum. Zatem dopisywanie do trwającej wokół tej sprawy publicznej debaty, aby nie powiedzieć „wojny medialnej”, nic odkrywczego nie wniesie. Nie mniej nad antynomią pomiędzy emocjami a logiką czasami warto się pochylić przywołując na przykład czas już naprawdę przeszły, z którego dla sprawnego rozumu można i dziś wyciągnąć wnioski dla przyszłości. Inspiracji dostarczył felieton filozofa, historyka idei i eseisty, profesora Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie, Bronisława Łagowskiego, który w jednym z tygodników powołał się na legendarnego kuriera Armii Krajowej Jana Karskiego. Przytoczył jego szokujące stanowisko wobec polskiego ruchu oporu w czasie II wojny światowej (cyt) „Dziś zadaję sobie pytanie, a gdyby nie było polskiego ruchu podziemnego lub gdyby miał mniejszą skalę, co by się wtedy działo? Nie mam wątpliwości, alianci i tak by wojnę wygrali. Wojna bez naszego udziału nie byłaby dłuższa nawet o jeden dzień. Wojnę wygrali alianci, bo zbudowali dziesiątki tysięcy okrętów, bombowców, czołgów. One wygrały wojnę a nie ruch podziemny w Europie. Czy warto było ponosić tyle strat? I dalej dodaje: „…polscy patrioci będą oburzeni, bo Polacy w całej swej historii chlubili się skłonnością do poświęceń”… Tej tezy Jan Karski trzymał się nieodmiennie. Podtrzymał ją w wywiadzie, jaki udzielił w 1996 roku Maciejowi Wierzyńskiemu, opublikowanym w książce „Emisariusz własnymi słowami”. Być może dlatego postać Jana Karskiego nie miała u nas „dobrej prasy”. Sprawił to ostry język samego Karskiego, jego bezkompromisowość i między innymi zaangażowanie w nakręcony przez Lanzmanna film p.t. „Shoah”. Wówczas zarzucano Karskiemu, że nie podkreślił roli polskich „Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata”. Popularność zyskał dopiero, gdy na świecie coraz częściej zaczęto używać określeń „polskie obozy koncentracyjne”. Wtedy jego postać została wykorzystywana dla ukazania prawdy historycznej o holocauście. Zaczął otrzymywać doktoraty honoris causa kilku znaczących polskich uczelni. Otrzymał też Order Orła Białego i został nominowany do pokojowej nagrody Nobla. Można więc powiedzieć, że Karski wyszedł z niebytu na kilka lat przed śmiercią. Wspomniany wywiad z Janem Karskim, jest dokumentem, który ukazuje najsłynniejszego polskiego kuriera bez otoczki bohaterskości. Opisując swoje życie unikał pokazania siebie w takim świetle. Według niego dokonania były czymś, co musiał zrobić. Jednocześnie sam umniejsza swoją rolę podkreślając, że przekazywał za granicę tylko i wyłącznie cudze słowa. Skromność była godną zaznaczenia cechą charakteru Jana Karskiego. Jego wojenny życiorys jest na ogół znany, ale dla zwięzłości warto niektóre epizody przypomnieć. Już w 1940 roku dostarczył gen. Sikorskiemu raport o prześladowaniach Żydów w Polsce. W czasie kolejnej misji latem tego roku został schwytany w słowackim Presowie i torturowany w nowosądeckim więzieniu, gdzie usiłował odebrać sobie życie. Dzięki siatce konspiracyjnej, w której brał udział nie kto inny jak Jozef Cyrankiewicz (!) został odbity z więziennego szpitala. Za ten czyn Niemcy rozstrzelali w pobliskich Biegonicach 32 zakładników. Wiadomość ta była wstrząsem dla Karskiego i kto wie czy nie przyczyną jego późniejszych refleksji? Gdy w 1942 roku, już po tym jak w przebraniu niemieckiego żołnierza zobaczył od wewnątrz obóz zagłady w Bełżcu (600 tys. zagazowanych ludzi), znalazł się w Wielkiej Brytanii. Raport o holocauście przekazał polskiemu rządowi w Londynie, prosząc aby zapoznał się z nim prezydent USA. W lipcu 1943 roku spotkał się Franklinem Rooseveltem sugerując zastosowanie retorsyjnych działań aliantów w formie nalotów na miasta niemieckie jeśli ci nie zaprzestaną masowej eksterminacji ludności na ziemiach okupowanych. Ten po wysłuchaniu o ludobójstwie w hitlerowskich obozach koncentracyjnych w Polsce, zapytał Karskiego o … sytuację w polskim rolnictwie! Było to zaskakujące pytanie w kontekście przedstawionych przez Karskiego faktów. Więc nie wątpię, że w rozmowie z Maciejem Wierzyńskim mógł powiedzieć (cyt) …po wojnie wyciągnąłem wnioski(…) historię piszą ci, którzy przeżyli. Ci, których ta historia pożarła, którzy zginęli w nędzy, głodzie, zimnie, torturach, oni mówić nie mogą. Oni mieliby inne zdanie, gdyby mogli mówić w zaświatach, niż ci, którzy przeżyli i chwałą się walką, chwalą siebie. Ja do tej kategorii ludzi nie należę”… Komentując te słowa, prof. Łagowski pisze (cyt) … „Jeżeli historia uczy, to tylko jednostki, i to wyłącznie te, które mają rozum. Narodów ona niczego nie uczy, a już polski naród jest chyba najmniej zdolny do takich nauk. Owa bezduszność czasu wojny przejawiająca się w poświęcaniu ludzi, wystawianiu ich na pewną śmierć jest teraz wywyższana i stała się treścią pedagogiki narodowej”… Mam pewność, że słowa te mogą zaboleć już niewielu żyjących kombatantów i nie tylko, albowiem w naszej historiografii na trwale zadomowił się pogląd, że walka w tamtych czasach miała nie mniej ważny wymiar jakim jest honor! To on motywował do poświęceń w sytuacji gdy nad naszymi głowami rozstrzygały się losy powojennego kształtu Europy. Z punktu widzenia emocjonalnego stosunku do historii walka była koniecznością, aby zauważyli ją wielcy ówczesnego świata. Tymczasem logika proponowałaby co innego. Wspomniany kiedyś, nie żyjący już prof. Paweł Wieczorkiewicz (nomen omen rocznik 1948) głosił nawet pogląd, że w 1939 roku Polska powinna porozumieć się z Niemcami i razem uderzyć na ZSRR. Pomimo krzywd od wschodniego sąsiada na szczęście tak się nie stało, bo kto wie jakby wyglądała Polska po II wojnie światowej? Twardo staliśmy przy idei suwerenności bez względu na tragiczne skutki bohaterskiego oporu. Otóż inaczej postąpili Czesi, rzec można logiczniej, na których w porywie przedwojennej mocarstwowości najechaliśmy razem z Niemcami o skrawek Śląska Cieszyńskiego. Czesi przed wojną mieli świetnie uzbrojoną armię, lecz w krytycznym momencie jej nie użyli, bo skalkulowali, że starty byłyby wielkie a rezultat i tak był przesądzony na ich niekorzyść (kłania się z Monachium Chamberlain). W 1939 roku Polacy bronili już nie terytorium a honoru! Więc ponieśliśmy olbrzymie straty materialne a zwłaszcza ludzkie. W konkluzji tych rozważania można dojść do nie mniej sprzecznych wniosków. Bywają bowiem takie koniunktury geopolityczne, gdy armia naraża na większe niebezpieczeństwo niż brak armii. Zbroić się trzeba tylko po to aby słabszy nie próbował narzucić nam swojej zwierzchności. Przed silniejszym wojsko nie obroni. Dlatego w dzisiejszej konfiguracji politycznej siła jest po stronie mocarstw, choć dla wielu narodów wydatki na armię są kwestią nie najlepiej pojętego honoru, a nie realnej konieczności. Więc z logicznego punktu widzenia Czesi nie walcząc wygrali per saldo wojnę. Ale ratując swój honor i tak wzniecili powstanie w Pradze 5 maja 1945 roku, czyli pięć dni po kapitulacji Berlina. Może i za daleko odbiegliśmy od poruszonego wcześniej wątku, ale do tego typu wniosków sprowadza się lektura wywiadu z Janem Karskim. Przewrócił poniekąd nasze stereotypy o bohaterstwie i poświęceniu, proponując w zamian więcej roztropności i logiki w polityce. Chłodna bowiem kalkulacja czasem lepiej się opłaca w bilansie zysków i strat, niż inspirowane emocjami działania. Może lepiej żeby Polak mądry był przed niż po szkodzie!
Wojciech Kotasiak
Napisz komentarz
Komentarze